Jakby tak się zastanowić do czego porównać Mauiczka, to myślę że ... rozemocjonowany tyranozaur, którego wszystko dookoła wnerwia, a jeszcze lepszym porównaniem jest typowy osiedlowy sebix, który szuka zaczepki, gnębi młodszych, a dzieci chowają się za nogami mamy na jego widok ;)
Okey, macie już obraz lucyfera na czterech łapach przed oczami? Lucyfer, w dresie z ortalionu (typowy sebix ) w kolorze slate ;) A teraz, jak macie już ten diaboliczny wizerunek mojego psiątka w swojej głowie, sprowadzę Was troszkę na ziemię i pokażę Wam jak to tak naprawdę wygląda...
Maui wersja brzdąc, to było małe tornado na czterech łapach, naciągał wszelakie granice Fruczej cierpliwości, a jego twarz była tak durnowata, że nawet jak przeginał i doprowadzał mnie do szewskiej pasji to nie byłam w stanie się na niego gniewać... No bo jak... spójrzcie tylko
Ogromnym plusem tego małego krakena była niewątpliwie jego niesamowita chęć do pracy zawsze wszędzie i w każdych warunkach, za każdą zaproponowaną nagrodę! Smaczki? Osom! Futro owcy? Omg jesteś super! Po prostu sie do mnie cieszysz, bo masz słabą pamięć i nic ze sobą nie wzięłaś? Tez ok! Jest super! Był od zawsze mega zaangażowany i pewny siebie w robocie, nie musiałam go wzmacniać ani super motywować. To miał w pakiecie! I to w wersji premium!
Ale równie szybko, przekonałam się, że pewność siebie w pracy to nie wszystko. Maui był (i do tej pory jest) bardzo pewny siebie jeśli chodzi o kontakty z innymi psami.
Niestety z wiekiem, jego blokerska natura tylko nabierała na sile. jak do mieszanki wybuchowej dołączył wybuch testosteronu, to klękajcie narody... Było srogo ;)
* * *
Maui vs inne pieski
Aktualnie jeśli chodzi o kontakty z psami wygląda to tak... Kocha i akceptuje znane od dzieciaka pieski, czyli madzonowe grono ( w większości) Coraz lepiej akceptuje zapoznane szczeniaki.
W zeszłym roku, gdy dowiedziałam się, że Maui ma dysplazję i na pewno nie będzie rozmnażany, podjęłam decyzję o jego kastracji, marząc po cichu, że jego dusza sebixa troszkę zelżeje. I faktycznie, jest ciut lepiej. Oczywiście nie zdarzył się cud i Maui nie kocha wszystkiego co spotka, ale dużo lepiej sobie radzi w sytuacjach gdzie mijamy inne psy, albo jakiś burek na niego szczeka. Wcześniej odpowiedź była natychmiastowa i zwykle dość gwałtowna.
Dużym progresem w radzeniu sobie z sytuacjami, w których obecne są inne, nowe psy okazał się być kaganiec na pyszczku. Nie wiem jaka jest zależność, ale łatwiej mu z sensownym mózgiem podejść do innego psa czy zareagować na nagłe pojawienie się obcego psa np. w lesie. Nie będę tego rozgryzać dogłębnie... Pasuje mi to!
Ostatnio zdarzyła się okazja, do spaceru gdzie wśród znanego mu grona pojawiły się dwa inne małe samce. Miodem na me serce był kompletny brak reakcji na ich obecność. Traktował chłopaków, jakby znał ich od zawsze. I byłoby cudownie jakby taką reakcję a raczej jej brak wykazywał przy większości psów.
* * *
Maui vs społeczeństwo
Wydawać by się mogło, że border collie to takie kochające wszystko i wszystkich stworzenia. Bardzo socjalne i bez większych problemów z nawiązywaniem znajomości... I z moich obserwacji wynika, że w dużym stopniu tak jest. Zdecydowanie częściej, widuje bordera, który wszystkich kocha, niż w drugą stronę.
Moje psiątko za dzieciaka, cieszyło się do każdego napotkanego człowieka. Mieszkanie na blokowisku, wiąże się ze spotykaniem parunastu ludzi dziennie. Czy to na spacerze, czy na klatce schodowej. A później coś mu przeskoczyło w głowie i się skończyła sielanka. Napotkane osoby były mierzone podejrzliwym wzrokiem, pies się napinał i daleko mu było do radosnego i kochanego pieseczka. Zdarzały się próby kłapnięć zębami i warkot. W tym momencie, zaczęła się walka o totalne ignorowanie każdego napotkanego człowieka i ciężko nie wspomnieć o stresie, który towarzyszył mi na wyjściach z psami.
Bo właśnie w tym momencie, miałam 3 psy, o totalnie skrajnych poziomach emocji. Psikut - który ma wszystko totalnie gdzieś, ale głaskiem przy okazji nie pogardzi, Frugo, który kocha totalnie każdego i Maui, z którym trzeba trzymać dystans. Nie była to łatwa sytuacja. Ale jakoś trzeba żyć.
A największym problemem, były i są małe dzieci. Jedynym wyjątkiem jest mój bratanek, którego Maui kocha całym serduszkiem. Poza tym, unikam jak ognia, każdego spotkania. O ile dziecko w wózku nie stanowi problemu, to takie już troche chodzące, a nie daj boże machające do tego łapkami i wydające dźwięki już owszem.
W tym miejscu, chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, że część rodziców kompletnie nie potrafi zrozumieć "proszę nie podchodzić, on nie lubi dzieci" . No bo jak to tak? Piesek nie lubi dzieci? A przecież taki ładny...
W tym miejscu, chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, że część rodziców kompletnie nie potrafi zrozumieć "proszę nie podchodzić, on nie lubi dzieci" . No bo jak to tak? Piesek nie lubi dzieci? A przecież taki ładny...
Tak więc, Mauiego kontakty ze społeczeństwem tylko w warunkach mocno kontrolowanych :) Najlepiej adaptuje się do nowych znajomości, kiedy dana osoba przychodzi nas odwiedzić... Znaczy się swój człowiek.
A swoich ludzi to on kocha najbardziej na świecie. Rozdaje buziaki i przytula się merle futrem :) Znaczy się, nie jest to przypadek beznadziejny.
* * *
Maui w domu i w pracy
Tak jak wspominałam wcześniej, praca z Mauickim to przyjemność. Dobrze zmotywowany, chętnie pracuje w każdych warunkach. Zabawki są ważniejsze niż jedzenie, ale pracuje na wszystko i to jest w nim wspaniałe.
Od dzieciaka, rozproszenia nie robiły na nim żadnego wrażenia. Mógł pracować przy ruchliwej ulicy, czy przy innych psach. Sesja treningowa na głównym placu w mieście, a obok przejeżdżające karetki na sygnale czy tramwaje? Zero problemu. Pies miał zadanie do wykonania i na tym się skupiał.
Od dzieciaka, rozproszenia nie robiły na nim żadnego wrażenia. Mógł pracować przy ruchliwej ulicy, czy przy innych psach. Sesja treningowa na głównym placu w mieście, a obok przejeżdżające karetki na sygnale czy tramwaje? Zero problemu. Pies miał zadanie do wykonania i na tym się skupiał.
Pod względem socjalizacji też nie było problemów. Wszystko brał na klate, nic nie robiło na nim wrażenia. Nowe miejsca, nowe dźwięki... Wszystko było w porządku. Braki wystąpiły w używaniu przy szczeniaku atomizera, przez co teraz octanisept w spreju jest potworem ;) i ręcznej pompki do piłek... bo jakoś tak dziwnie świszczy... poza tym większość rzeczy jest ok...
W domu była przeprawa... Bo to merle tornado nie wiedziało co znaczy drzemka dłuższa niż 30 min. A klatka budziła w nim dziką bestie, która darła się jak tylko przymykałam drzwiczki. Potrzebował terapii szokowej, która przyniosła zamierzony skutek.
Niemniej, pierwsze pół roku było koszmarem. Młody nie potrafił się wyciszyć w domu. Łaził i mendził. Zaczepiał Frucznika, który wykazywał się boską cierpliwością. Przynosił zabawki, jojczał, popiskiwał i generalnie kreował motyw zbrodni. Zbrodni tzn momentu kiedy go w końcu ukatrupie.
Klatka była naszym wybawieniem, jak już ją zaakceptował to spędzał w niej sporo czasu. Aż ogarnął mózg. Miał chyba 8 albo 9 miesięcy, kiedy pierwszy raz spędził noc poza klatką, wcześniej każdorazowo próbował rozkręcać imprezę, zaraz po zgaszeniu światła.
Robiliśmy małe kroki ku lepszemu i aktualnie mam psa, który bez problemu wycisza się w domu, może kilka dni z rzędu nic nie robić, a przy tym nie biega po ścianach i nie jest totalną marudą. Uważam to za swój sukces wychowawczy. Zdecydowanie tak.
I tak to ogólnie wygląda z tym moim merle psiątkiem. Nie jest łatwo. Mam wymagający egzemplarz w domu. Przyznaję bez bicia, że przerósł mnie on. Za lekko do tego wszystkiego podeszłam. Mając aktualną wiedzę i pogląd na to wszystko, wiele rzeczy zrobiłabym totalnie inaczej. Ale czasu nie cofniemy, pijemy nawarzone piwo. Cieszymy się małymi sukcesami i staramy się przepracować to, co zepsułam wcześniej ;)
Dajcie znać, czy dotrwaliście do końca, bo całkiem pokaźna ilość tego wyszła ;)
Miłej niedzieli ! Buziaki! Pa!
Apka i tak go kocha !!!
OdpowiedzUsuńZiomki forever xd
UsuńEch, znam dobrze te egzemplarze, które po latach pokazują, że spaprało się parę spraw.. Wszystko to brzmi jak opis mojego Jima. Z tym, że u niego mieszanka jest jeszcze bardziej wybuchowa, to Sebix z domieszką tchórza, który w jednej chwili wpada w popłoch, bo usłyszał dziwny dźwięk, a za sekundę zmienia nastawienie i potrafi wystartować do psa, który ma go gdzieś... Więc przy tych wszystkich problemach zazdroszczę zdolności do pracy w każdych warunkach :d Życzę dużo samozaparcia w walce o lepsze zachowanie, bo przy takich łobuzach łatwo stracić nadzieję ❤️
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że przeczytałam o zachowaniach mojego "idealnego" borderJokera. Kładłam duży nacisk na wszelkiego typu uspołecznienie i przynosiło to efekty. Do czasu, aż mój szczeniak nie dorósł i skumał, że można zacząć pokazywać charakterek np. udaje, że nie słyszy... Na spacerze mam 100% pewności, że nie przejdzie obojętnie obok jorka. Wręcz włącza mu się taki agresor, że gdyby nie usilne odwracanie jego uwagi to zeżarlby te maleństwa na jeden raz.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane :) Jestem jeszcze nieco zielona w temacie, ale chciałam dopytać- jak pisałaś, że nie miał problemu ze skupianiem przy rozproszeniach, to jak było z pracą przy ludziach, psach? Skoro ma/miał zapędy do ostrzeżeń, czy wręcz ataków na takie bodźce, to nie potrafił się skupić wtedy na przewodniku? Zastanawiam się, czy szybkie nakierowanie na pracę by taki egzemplarz odciągnął od chęci ataku?
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, dobrze że tak szczerze piszesz, bardzo przyjemnie się czyta wpisy :)
Właśnie przy robocie nic go nie interesowało. Skupiał się na zabawce czy jedzonku. Była misja do spełnienia. Głównym problemem było i jest luźne spacerowanie. Wtedy trzeba uważać.
Usuń